07 kwietnia 2023

Coraz więcej dzieci w polskich szkołach wymaga specjalnej opieki. Czy potrafimy ją zapewnić?

Rozmowa z Barbarą Skrok, nauczycielką angielskiego z ponad 40-letnim stażem i trenerem innych nauczycieli w zakresie nauczania dzieci neuroatypowych i z innymi trudnościami. Wykładowca i uczestnik licznych szkoleń i konferencji dotyczących nauczania polisensorycznego i edukacji włączającej.

Author: Maria Mazurek,

Interviews

Source: Pixabay

Dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, czyli jakie?

Dotknięte różnego rodzajami neuroatypowościami, na przykład dysleksją rozwojową, ADHD i spektrum autyzmu. Najczęstsza z tego trio jest dysleksja: dysortografia i dysgrafia, które zazwyczaj idą w parze. Rzadsze jest ADHD, czyli nadpobudliwość ruchowa z deficytem uwagi. Najmniejszy odsetek w szkołach ogólnodostępnych – ale wciąż rosnący – to dzieci dotknięte spektrum autyzmu.

Według rządowych danych w polskich szkołach jest 280 tysięcy uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Czy dzieci neuroatypowych naprawdę jest teraz więcej, czy po prostu są one częściej diagnozowane? 

Jest ich coraz więcej. Wystąpienie dysleksji, ADHD czy spektrum autyzmu ma wielowarstwowe i skomplikowane podłoże, również dotykające kwestii cywilizacyjnych. Na to zjawisko wpływają nie tylko obciążenia genetyczne, ale też zagrożone ciąże, trudne porody i inne.

Natomiast kolejną kwestią jest rosnąca świadomość społeczna, która przekłada się na większą liczbę diagnoz. Dawniej dzieci z ADHD uważało się po prostu za niegrzeczne i niechcące się skupić, dzieci z dysleksją – za leniwe lub „zbyt głupie, żeby nauczyć się dobrze pisać”, a dzieci ze spektrum autyzmu strofowało się za to, że gdy do nich mówimy, patrzą w czubek buta lub okno. Dziś coraz więcej nauczycieli i rodziców zdaje sobie sprawę, że to nie jest zła wola dziecka, ale ograniczenia, które wynikają ze sposobu funkcjonowanie jego układu nerwowego. Ograniczenia, które – chcę podkreślić to z całą mocą – są tylko kroplą w morzu możliwości i potencjału takiej osoby.

Co ma pani na myśli?

Takie dzieci mają też bardzo dużo mocnych stron. Dzieciaki z dysleksją mają niesamowitą zdolność do wizualizowania materiału. Uczniowie dotknięci spektrum autyzmu – wyjątkową pamięć, a ci z ADHD – imponującą kreatywność i nieszablonowość myślenia. Zadaniem nauczyciela jest wydobyć z nich te mocne strony, a nad słabymi pracować. Przecież od tego jest szkoła. Od wspierania indywidualnego rozwoju.

Niektórzy uważają, że te zaburzenia są zbiorowym wymysłem, a rodzice „załatwiają” dziecku orzeczenia, żeby miało ono w szkole taryfę ulgową.

To „ulgowe traktowanie” to wizja osób, które nie mają nic wspólnego z edukacją. Podstawa programowa jest taka sama dla wszystkich. W równym stopniu obowiązuje ona dzieci neurotypowe i te ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Natomiast nauczając te drugie, warto sięgnąć po metody opisane przez specjalistów: psychologów i pedagogów, by pomóc dziecku w procesie edukacyjnym, a sobie – ułatwić pracę.

Pani szkoli innych nauczycieli w tym zakresie. Jak to się u pani zaczęło?

Lata temu pracowałam w szkole językowej. Mieliśmy tam sporo dzieci z dysleksją rozwojową, a nawet kiedyś pojawiło się tam kilkoro z innymi trudnościami: niedowidząca dziewczynka, chłopak z dużą wadą wzroku i jeden z upośledzeniem intelektualnym. W mieście, w którym mieszkam – a liczy ono prawie ćwierć miliona mieszkańców – nie było ani jednej szkoły językowej, która przyjmowałaby dzieci z orzeczeniami. Zaproponowałam właścicielce szkoły, że my będziemy to robić. Dostosowywałam nauczanie do możliwości psychofizycznych ucznia, używałam metod polisensorycznych i innych, wymyślałam też nowe, autorskie narzędzia dydaktyczne. Dzieci zaczęły osiągać sukcesy, ich problemy w szkole były coraz mniejsze, rodzice byli zadowoleni, a nasz segregator z orzeczeniami i opiniami o dysfunkcjach stawał się coraz grubszy. W pewnym momencie stało się jasne, że nie przyjmę pod swoje nauczycielskie skrzydła każdego chętnego dziecka, ale mogę szkolić innych nauczycieli, pokazując im gotowe, sprawdzone przeze mnie techniki. Najpierw przeszkoliłam dwóch, potem trzech nauczycieli, ale to grono zaczęło się bardzo poszerzać. Potem zaczęłam więc przygotowywać też filmiki edukacyjne, napisałam książkę, zaczęłam być zapraszana na kongresy, konferencje, szkolenia i do innych szkół językowych.

Rozmawiamy na konferencji English Teaching Market 2023. Również tu prowadziła pani warsztaty. Byłam zaskoczona, że one polegały na dzieleniu się bardzo konkretnymi, gotowymi technikami, bez owijania w bawełnę.

Bo nauczyciele po to tu przyjeżdżają: żeby wynieść z tych warsztatów zestaw konkretnych narzędzi.

Cieszy mnie to, bo gdy 40 lat temu zaczynałam pracę, nauczycieli, którzy chcieli i umieli pracować z dziećmi o specjalnych potrzebach edukacyjnych, było bardzo niewielu. Na przestrzeni tych czterech dekad to naprawdę bardzo się zmieniło.

Dzięki czemu?

Przede wszystkim dzięki szerszemu dostępowi do wiedzy. Na temat edukacji dzieci ze specjalnymi potrzebami są gotowe materiały, cyfrowe biblioteki – można naprawdę wiele dowiedzieć się, nawet nie wychodząc z domu. Wystarczy chcieć.

Pewnie są i tacy nauczyciele, którym wciąż się nie chce.

Jest wielu pedagogów, szczególnie w publicznych szkołach, którzy sięgają wypalenia zawodowego. To smutne, bo nauczanie jest czymś więcej niż zwykłą pracą. Jest misją. A już szczególnie misją jest nauczanie dzieci ze specjalnymi potrzebami. Jeśli ktoś tego nie rozumie, lepiej, żeby w ogóle się za to nie zabierał.

Na czym ta misja polega?

Każdy nauczyciel ma wpływ na przyszłość swoich uczniów. Często bardzo duży. Może dziecku pomóc, niestety może też zaszkodzić. W przypadku uczniów neuroatypowych, różniących się od rówieśników, zazwyczaj bardzo wrażliwych – prawdopodobieństwo jednego i drugiego jest znacznie wyższe.

Dlatego tak ważne jest, aby nauczyciel wiedział, czym są specjalne potrzeby edukacyjne, jak je rozpoznać, jak pomóc, jakich narzędzi użyć, jak ułatwić takiemu dziecku naukę. Jeśli nauczyciel będzie miał tę wiedzę, jest w stanie bardzo pomóc. I to w dwójnasób: pracując z takim dzieckiem, będzie mógł podejść do niego indywidualnie, dostosować do niego techniki i metody. To korzystne dla ucznia, ale też dla nauczyciela i reszty klasy, wszystkim ułatwia pracę. Po drugie: jeśli dziecko jest niezdiagnozowane, a nauczyciel widzi jego inność, to może porozmawiać z rodzicami, wskazać im, gdzie mogą się udać. Oczywiście, nauczyciel nie jest terapeutą i nie ma żadnych kompetencji do diagnozowania. Ale ma za sobą lata pracy z dziećmi i bardzo często jest w stanie „wychwycić” coś, czego mama i tata nie zauważają.

Kiedy jest dobry czas na diagnozowanie neuroatypowości?

Im szybciej, tym lepiej. Spektrum autyzmu czy ADHD można diagnozować już wieku przedszkolnym. Z dysleksją sprawa ma się nieco inaczej, ponieważ diagnoza jest możliwa dopiero wtedy, kiedy dziecko potrafi już czytać i pisać. Dzieci z klas 1–3 jeszcze nie dostają więc opinii, ale doświadczony pedagog często jest w stanie „wyłapać” ich trudności – może zresztą skorzystać z testu Skali Ryzyka Dysleksji, opracowanego przez prof. Martę Bogdanowicz – i rozpocząć z nimi pracę. Dziecko z dysleksją – czy z ryzykiem dysleksji – ma problemy z czytaniem dłuższych tekstów (więc można je dzielić na mniejsze fragmenty) czy obniżoną spostrzegawczość (więc można z nim robić jak najwięcej ćwiczeń typu „znajdź różnicę” i poprosić rodziców, by w domu układali z nim puzzle). Jeśli szybko zaczniemy pracę z takim dzieckiem i będziemy wykonywać ją systematycznie, w przyszłości będzie miało ono mniejsze trudności.

Podobnie jest z innymi dysfunkcjami. Weźmy spektrum autyzmu. Dla neurotypowego dziecka jest naturalne, że mówimy „dzień dobry”, „dziękuję”, „przepraszam”. Uczymy się tego przez obserwacje, naśladując innych ludzi i wpasowując się w normy społeczne. Dzieci z autyzmem nie odbierają rzeczywistości społecznej w ten sposób. Przez odmienny sposób działania układu nerwowego i psychiki nie będą z taką naturalnością naśladować innych, ale to nie znaczy, że już do końca życia nie będą przestrzegać norm społecznych. Na terapii społecznej nauczą się tego drogą intelektualną.

Jak jeszcze można pomóc dziecku ze specjalnymi potrzebami?

Tych metod jest bardzo dużo. Dam przykład: dla dziecka z dysleksją jednokrotny kontakt z tekstem to jest nic. Kropla w morzu. On nic z tego nie wyniesie. Takie dziecko czyta w sposób analityczny.

Czyli?

(rozmówczyni bierze kartkę i pisze pismem lustrzanym „grzyby jadalne”). Widzi pani, teraz pisałam w sposób analityczny, zastanawiając się nad lustrzanym odbiciem każdej litery. Podobnie dziecko z dysleksją pisze i czyta: dekoduje każdą literę, składa je powoli i jest na tym tak skupione, że zwyczajnie nie jest w stanie tekstu zrozumieć. Na pewno nie za pierwszym czy drugim razem.

W szóstej czy siódmej klasie przerabiamy książkę „Guliwer w Krainie Luliputów”. Najpierw puszczam uczniom nagranie tekstu z płyty, oni je wysłuchują, numerują obrazki według kolejności zdarzeń. Gdy skończą, odwracają kartkę na drugą stronę, czytają cały tekst, sprawdzają, czy dobrze ułożyli obrazki. Potem bawię się z nimi w „banana story”: wybrane rzeczowniki w tekście zamieniam na banany. Te w liczbie pojedynczej – na jednego banana, w mnogiej – na kiść. Czytam na głos taki „bananowy” tekst, klasa się śmieje, jest zabawa, ale to już kolejny kontakt uczniów z tekstem. Potem rozdaję im ten sam, „bananowy” tekst w formie wydruku, pytam, ile bananów pamiętacie, czy potraficie zrekonstruować ten tekst? Jeśli trzeba, wymyślam kolejne, kreatywne sposoby, by uczniowie z dysleksją mieli jak najwięcej kontaktu z tekstem i w końcu – naprawdę go zrozumieli, a nie tylko dekodowali literki. Dla nich to naprawdę ma znaczenie. Z kolei dla dzieci neurotypowych jest świetną zabawą, przygodą edukacyjną, z której też korzystają.

Rozmawiamy o indywidualnym podejściu do uczniów neuroatypowych. A nam marzy się szkoła, która w taki sposób traktuje każdego ucznia.

To nie jest utopia. Już w tym momencie jest bardzo wielu nauczycieli, którzy podchodzą w taki sposób do wszystkich uczniów – z orzeczeniami i opiniami czy bez. Bo jeśli się nad tym zastanowimy: każdy człowiek jest inny i w pewnym sensie wyjątkowy. Każdy uczeń zasługuje na specjalne, dostosowane do jego możliwości i osobowości, traktowanie. Myślę, że szkoła przyszłości to taka, w której wszyscy nauczyciele mają możliwości i pasję, by uczyć w taki sposób.