19 grudnia 2023

Dr Joanna Górecka: Czas, żeby szkoły były miejscem człowieczeństwa

Rozmowa z Joanną Górecką, doktorem nauk humanistycznych, nauczycielką języka polskiego w szkole „No Bell” w Konstancinie-Jeziornie i dyrektorem tamtejszego Instytutu Innowacji Edukacyjnej. Dr Górecka współtworzy innowacyjne programy nauczania oraz prowadzi szkolenia z nieopresyjnej i angażującej pedagogiki. Jest również jednym z Ambasadorów HTT.

Author: Maria Mazurek,

Interviews

Source: Pixabay

Nauczyciel powinien przede wszystkim…

Zdawać sobie sprawę, że może zmienić ludziom życie. Może młodego człowieka złamać, ale może też bardzo mu pomóc. Otworzyć na świat, wiedzę i ludzi.

Panią ktoś próbował złamać?

Tak. W podstawówce miałam problem z matematyką. Gdy moja nauczycielka dowiedziała się, że wybieram się do liceum, burknęła: „Do liceum? Ty!? W życiu”. Do dziś pamiętam pogardę w jej głosie. Jakby próbowała odrzeć mnie z godności. Zaparłam się i dostałam do wymarzonej szkoły. Ale ilu uczniów się nie zaprze? Ilu młodym ludziom taki pedagog jest w stanie złamać psychikę? Ilu jest w stanie uwierzyć, że skoro nauczyciel tak mówi – to ja naprawdę do niczego się nie nadaję?

Została pani nauczycielką właśnie przez to doświadczenie?

W dużej mierze tak. Pomyślałam, że jeśli dzięki temu na świecie przybędzie choć jeden nauczyciel, który traktuje uczniów jak ludzi – to będzie to krok w dobrą stronę. Mój wkład w budowę szkoły – miejsca  nieodzierającego  uczniów z godności. Chciałabym, aby takie historie, jak ta, która spotkała mnie – wydarzały się rzadziej.

Joanna Górecka, Ph.D.

Dzisiaj, oprócz tego, że uczy pani w szkole, prowadzi również szkolenia dotyczące innowacyjnej edukacji. Innowacyjnej – czyli jakiej? 

Innowacyjna edukacja to edukacja nieopresyjna. Dająca uczniom poczucie sprawczości i aktywnego uczestnictwa w procesie edukacyjnym. Poczucie podmiotowości. Budująca relacje.

Tradycyjna szkoła nie opiera się według pani na relacjach?

Nie wiem, czy kontakt nauczyciela z uczniem w tradycyjnej szkole można nazwać relacją. To feudalny model, który opiera się na zależności i hierarchiczności, a nie na relacjach. I – tak jak w średniowieczu, kiedy ktoś rodził się chłopem i chłopem umierał, albo ktoś rodził się w magnackiej rodzinie i umierał magnatem – tak w szkołach uczeń raz zaszufladkowany jako ten „dobry”, kończy szkołę jako „dobry”.
A zaszufladkowany jako „słaby” – kończy ją jako „słaby”.

Ciężko z tej szufladki wyjść?

Tak, bo nasze mózgi lubią szufladki, schematy, powtarzające się wzorce. I czasem, w związku z tym, zastawiają na nas pułapki. Warto spojrzeć na eksperyment Rosenthala. Celem badacza było ukazanie, jak ogromny wpływ na wychowanków mają oczekiwania nauczycieli. Otóż podczas badania wskazał pedagogom grupę uczniów zdolnych, w rzeczywistości wybrał do niej zupełnie przypadkowe osoby: zarówno te z wysokimi, jak i całkiem przeciętnymi lub wręcz niskimi wynikami…

Niech zgadnę: uczniowie zaczęli osiągać świetne wyniki w nauce?

Tak właśnie było. Tymczasem większość nauczycieli nie wie, jak wydobyć z uczniów potencjał. Szkoły nie radzą sobie z uczniami słabo uczącymi się i nie radzą sobie z uczniami uzdolnionymi. Wiele genialnych umysłów, jak Steve Jobs, założyciel Apple’a, nie  ukończyło studiów. Albert Einstein był szkołą tak zmęczony – o czym pisał później w swoich pamiętnikach – że nie miał już siły dalej się kształcić, choć w końcu uległ namowom rodziny. Tradycyjne szkoły nie są stworzone ani dla uzdolnionych dzieci, ani dla tych, którym trzeba pomóc. Są dla tych średnich, pokornych, którzy grzecznie przepisują materiał z tablicy, a potem wkuwają go na pamięć, by po teście zapomnieć. Proszę zwrócić uwagę, że oświata to jedyna dziedzina, która od wielu lat się nie zmieniła. Owszem, były reformy, ale one dotykały warstwy administracyjnej i programowej, ale w swojej esencji – szkoły wciąż są niemal takie same jak stulecia temu. Proszę wpisać sobie w wyszukiwarce internetowej hasło: szkoły w średniowieczu. Można zobaczyć obrazki nauczycieli mechanicznie czytających dzieciom księgi i pokornie wpatrzonych w nich uczniów. Tyle że cała wiedza, którą ludzkość posiadała jeszcze w X wieku, zmieściłaby się w świątecznym wydaniu współczesnego, poczytnego tygodnika. Dziś wiedzy jest tyle, że zapamiętywanie jej kompletnie mija się z sensem. Trzeba raczej uczyć młodych ludzi, jak z tej przestrzeni wiedzy skutecznie i mądrze korzystać.

Zatem skoro świat się zmienił, dlaczego wciąż tkwimy w tym średniowiecznym myśleniu o oświacie?

To jest właśnie coś, czego nie rozumiem. Dlaczego współczesna szkoła – niemal na całym świecie, bo to nie jest problem tylko Polski – nie rozumie, że edukacja to praca na zasobach, a ocena nie powinna być narzędziem (a już na pewno nie najważniejszym) w rękach nauczyciela. Nie chcę narzekać na nauczycieli, bo to bardzo ciężki zawód, który niestety nie wiąże się z dużym prestiżem ani pieniędzmi. Natomiast można zastanowić się, jak przekonać ich do tego, że czas na zmianę.

No właśnie: jak?

Kropla drąży skałę. Myślę, że nadzieja w inicjatywach takich jak Holistic Think Tank czy No Bell, czyli szkoła, w której uczę. Zmiana, o której mówimy, byłaby trudna do zrealizowania systemowo. Żeby przekonać „tradycyjnych” nauczycieli, trzeba raczej oddolnie pokazywać im, jak działamy, jakie mamy efekty, od czego zacząć. I jeszcze: że początki mogą być trudne. Mam taką zaprzyjaźnioną szkołę w Bieszczadach; czasem jeżdżę tam i staram się przekonać pedagogów do innowacyjnej edukacji. Jedna z nauczycielek zwierzyła mi się: „Chciałam uczyć w ten sposób, zaczęłam, ale mi nie wyszło”. Odpowiedziałam: „Miało prawo nie wyjść za pierwszym razem. Najważniejsze, żeby się nie poddawać”.

Wyobraźmy sobie, że jestem nauczycielką, którą chce pani przekonać do innowacyjnej edukacji. Jakie konkretnie działania mi pani rekomenduje?

Niestosowanie oceny sumującej, czyli, mówiąc wprost: niewystawianie stopni. Budowanie relacji z uczniami, poświęcenie czasu na indywidualną rozmowę z każdym z nich. Pozbycie się podręczników. „Materiał” można realizować choćby poprzez gry, zabawy, dyskusje, projekty. Dzieci mają w sobie ciekawość świata, a „odbębnianie” lekcji za pomocą podręczników tę ciekawość zwyczajnie zabija. Uczniowie na każdej lekcji powinni być zaskakiwani, mieć poczucie, że dziś czeka ich kolejna przygoda – a oni nie wiedzą do końca, jaka. Jeśli mają podręcznik, wszystko jest przesądzone z góry. Dyrektorka mojej szkoły, Iza Gorczyca, zawsze pyta: A czy ktoś z nas cały rok czyta tę samą książkę? Nie. To dlaczego skazujemy dzieciaki (i siebie przy okazji) na czytanie przez cały rok, niemal dzień w dzień, tego samego podręcznika?

Tyle że do takiego podejścia trzeba przekonać nie tylko nauczycieli, ale i rodziców.

Zgadza się, to bywa bardzo trudne. Rodzice często oczekują ocen. Oczywiście dobrych. I trudno im się dziwić, jeśli w przestrzeni medialnej jesteśmy bezustannie karmieni przekazem, że najważniejsze w edukacji są oceny i testy. Znana sieć sklepów sprzedających sprzęt RTV i AGD rozdaje zniżki za piątki na świadectwie. Wszyscy mówią o słynnym rankingu, który pozycjonuje szkoły na podstawie wyników z matur czy z konkursów przedmiotowych. Czasem rywalizacja szkół o miejsce w tym rankingu nosi znamiona absurdu. Słyszałam o przypadku, gdzie licealiści są zniechęcani do zdawania rozszerzonych matur, ponieważ szkoła straci punkty w rankingu. Gdzie tu jest godność tych młodych ludzi? Gdzie ich podmiotowość, człowieczeństwo?

Są wyspy – takie jak wasza szkoła – gdzie uczy się na podstawie tych wartości, nie skupiając na ocenach czy rywalizacji. Ale potem te dzieciaki trafiają do systemu z absolwentami tradycyjnych szkół. Jak sobie radzą?

Bardzo dobrze. To nie tak, że w naszej szkole – czy w ogóle w szkołach, które stawiają na nowoczesną edukację – uczniowie nie doświadczają porażek. Różnica jest taka, że my pokazujemy im również, jak sobie z tymi porażkami radzić. Nie jest też tak, że niczego od uczniów nie wymagamy. Wymagamy i to sporo. Tylko możemy do celu dochodzić różnymi drogami: albo metodą kar, upokorzeń, nacisków i dehumanizacji, niczym w rosyjskiej szkole baletowej albo motywując uczniów, zachęcając, zaciekawiając. Bez odbierania im człowieczeństwa.

Marzę, żeby takie szkoły przestały być wyspami. Żeby w każdej szkole, nieważne, czy publicznej, czy prywatnej, w dużym mieście czy na wsi, ważniejszy od ocen był człowiek.