05 kwietnia 2024
Dziecko zgłasza przemoc szkolną i słyszy: „Nie histeryzuj”. Już nigdy nie pójdzie do dorosłego po pomoc
Przemoc to nie tylko rzucenie się na kogoś z pięściami To również wyśmiewanie, poniżanie, wykluczanie. Nieprzerwana, zawsze eskaluje. Co więc może zrobić nauczyciel? Rozmowa z prof. Iwoną Chmurą-Rutkowską, pedagożką i socjolożką.
Czy szkoła jest bezpiecznym miejscem?
Co dziesiąty uczeń doświadcza w szkole przemocy. Odkąd skala zjawiska jest w Polsce badana – czyli od około trzech dekad – ta liczba właściwie się nie zmienia. Przy czym przemoc jest tu rozumiana jako długotrwałe i intensywne prześladowanie. Pojedyncze epizody bycia wyśmiewanym, poniżanym czy wykluczanym – a one przecież też zostawiają bolesne blizny na psychice – przeżył prawie każdy uczeń. Niestety, przemoc rówieśnicza jest wciąż bagatelizowana przez dorosłych: nauczycieli, dyrekcję, rodziców. Dopóki nie eskaluje do dramatycznego poziomu, dorośli patrzą na nią pobłażliwie, nazywając ją „końskimi zalotami” albo tłumacząc, że „dzieci w tym wieku tak mają”. Tymczasem nieprzerwana w odpowiednim momencie przemoc – wiemy to na pewno, są na to liczne dowody – zawsze eskaluje. Zawsze.
Trudno w tej sytuacji odpowiedzieć twierdząco na pytanie, czy szkoła jest bezpiecznym miejscem.
Kto staje się ofiarą przemocy rówieśniczej?
Osoba słabsza od sprawcy. Zajmująca niższą pozycję w klasowej czy szkolnej hierarchii.
Przemoc jest zjawiskiem nadużywania władzy. Tam, gdzie występuje względna równowaga sił i zasobów, nie ma przemocy. Dzieciaki tłukące się o łopatkę w piaskownicy albo nastolatkowie po równo obrzucający się obelgami to przykłady rówieśniczej agresji. Nie przemocy. Przemoc jest zjawiskiem, w którym osoba, która czuje się silniejsza, szuka słabszej od siebie, aby zwyczajnie się na niej wyżywać. Przy czym tak naprawdę nikt nie może czuć się bezpieczny, bo tych przyczyn, dla których ktoś może uznać nas za „gorszych”, jest całe mnóstwo. „Gorszy” może być ktoś, komu nie idzie na w-fie. Ktoś, kogo rodzice mają stary samochód. Ktoś, kogo wychowuje babcia lub rodzina zastępcza. Ktoś, kto mieszka na wsi. Ktoś, kto jest najniższym chłopakiem w klasie. Ktoś, kto jest dziewczynką.
Mówi pani, że sprawcami przemocy są osoby czujące się pewnie i silnie. A nie takie, które właśnie przez przemoc starają się ukryć swoje kompleksy?
To jeden ze stereotypów przyklejonych do tego zjawiska. Rzeczywiście, jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych pedagodzy uważali, że sprawcami przemocy rówieśniczej są uczniowie, którzy mają deficyty, niskie zasoby, głębokie problemy z akceptacją. Mówiąc wprost: zakompleksione i sfrustrowane dzieciaki. Gdy zaczęto to dokładniej badać, okazało się, że rzeczywiście część sprawców pasuje do tego modelu. Jednak w zdecydowanej większości przypadków sprawcami przemocy szkolnej są chłopcy – bo zazwyczaj są to chłopcy – którzy mają bardzo silne ego, są pewni siebie, sprawczy, władczy, z jakiegoś powodu czują się lepsi: bo są starsi, popularniejsi, mają bogatszych rodziców albo są pupilami szkolnej drużyny piłkarskiej. Oczywiście, w szerokim ujęciu oni mają deficyty i są skrzywdzeni – bo nie przeszli treningu empatii, bo nikt nie nauczył ich życzliwości wobec innych, bo nie zostali wyposażeni w narzędzia, które powinna dać im szkoła i rodzice. Natomiast rzadko są to osoby wpisujące się w stereotyp szkolnych nieudaczników. Częściej – szkolnych gwiazd.
Dlaczego to robią?
Bo dostają na to zielone światło. Chciałam to podkreślić i mogę powtarzać to w każdej minucie swojego życia: za przemoc rówieśniczą w 100 procentach odpowiadają dorośli. To oni mają tworzyć bezpieczną, wspierającą przestrzeń dla rozwoju dzieci. Tymczasem gdy wydarzy się coś naprawdę drastycznego – przemoc eskaluje na tyle, że jej ofiara zostaje boleśnie pobita, zgwałcona albo popełni samobójstwo – w mediach pojawia się narracja, że dzisiejsza młodzież jest zła, zepsuta, że coś z nią nie tak. Jeśli uwaga publiczna w ogóle obejmuje w tej sytuacji dorosłych, to zazwyczaj kieruje się albo na rodziców sprawcy, albo na konkretnego nauczyciela, najczęściej wychowawcy. Trochę na zasadzie szukania kozła ofiarnego. A kto pyta, czy w szkole były procedury bezpiecznego powiadamiania o przemocy? Kto pyta, jakie wsparcie pedagodzy zapewniają ofiarom przemocy, sprawcom i ich rodzinom (bo tak, sprawcy i ich rodziny też potrzebują pomocy), świadkom, którzy zazwyczaj miesiącami lub latami milczą jak zaklęci? Kogo interesuje, czy w szkole były jakiekolwiek programy profilaktyki przemocy?
Dlaczego świadkowie milczą jak zaklęci? Przecież przemoc zazwyczaj dzieje się na oczach całych klas.
Rzeczywiście, największą siłę i skuteczność w przeciwdziałaniu czy przerywaniu przemocy mają jej świadkowie. Dziecko, które doświadcza przemocy, jest zazwyczaj jedno, a dodatkowo często jest słabsze, mało asertywne, niepewne siebie. Trudno się spodziewać, że z podniesioną głową stanie w obronie samego siebie. Raczej milczy. A nawet jeśli mówi dorosłym, co się dzieje, słyszy często: Po prostu się nie odzywaj, Nikomu o tym nie mów, Nie histeryzuj, Nie rób afery.
Tymi, którzy mają moc przerwać przemocową pętlę, są świadkowie. Tylko że jeśli oni nie wiedzą, że mogą i powinni zgłaszać to nauczycielom, będą bali się reagować. Dlatego szkoła powinna mieć bezpieczną i krótką ścieżkę zgłaszania aktów zastraszania, nękania, wyśmiewania. Każdy uczeń powinien mieć pewność, że nie usłyszy wtedy od nauczycieli: Nie wtrącaj się albo Nie przesadzaj. Że nie spotka się z żadnymi krytycznymi uwagami. Że zostanie potraktowany serio. Wysłuchany. Bo jeśli dorośli choć raz nie potraktują takiego zgłoszenia poważnie i z szacunkiem, to wieść o tym rozejdzie się bardzo szybko i możemy być pewni, że kolejnym razem nikt z tej klasy już nie opowie, co widział w szatni. I nawet jak przemoc będzie już bardzo mocno eskalować, a sytuacja stanie się zwyczajnie niebezpieczna, dzieci będą dalej milczeć.
A przecież przemoc dotyka też jej świadków, prawda?
Oczywiście. Przemoc rówieśnicza wiąże się z bardzo silnym i przewlekłym stresem nie tylko dla ofiar, ale całej klasowej czy szkolnej społeczności. Świadkowie żyją w lęku, że sami mogą stać się jej ofiarami. Dodatkowo w poczuciu winy i niemocy, że nie potrafią pomóc swojej koleżance czy koledze. Są pozbawieni sprawstwa. Kształtuje się w nich postawa, że lepiej nic nie robić. Nie odzywać się, nie widzieć, nie pomagać. To wpływa destrukcyjnie na postawy tych dzieciaków.
Co właściwie może zrobić nauczyciel?
Poza zapewnieniem bezpiecznej przestrzeni i procedur na wypadek wystąpienia przemocy, może jej zapobiegać.
To chyba nie jest proste?
Przeciwnie: jest dość proste, choć wymaga codziennej pracy. Nie zapobiegniemy skutecznie temu zjawisku, organizując raz na kilka lat warsztaty antyprzemocowe. To oczywiście wartościowe i pomocne, ale najskuteczniejsza jest codzienna praca dydaktyczna nauczyciela: uczenie dzieci współpracy, dbanie o to, by uczniowie dobrze i z różnych stron się znali, przydzielanie im zadań w grupach. Przy czym dzieci nie powinno się grupować według ich „baniek”: osób z jednego podwórka czy innych grup rówieśniczych, w których funkcjonują. Warto dbać o to, żeby każdy uczeń miał okazję współpracować ze wszystkimi kolegami i koleżankami z klasy.
Trudno jest dokuczać komuś, z kim przed pięcioma minutami się współpracowało, z którym miało się wspólny cel, śmiało się, żartowało, może otrzymało się pochwałę od nauczyciela. Jeśli stwarzamy okazję do tego, żeby dzieci lepiej się poznały, to wiedzą o sobie więcej niż to, że ktoś ma głupie nazwisko i jest wieśniarą. Ludzie działają według mechanizmu: swoich chronią, a obcych są w stanie wykluczać i atakować. Przy czym swoi to ci, których znamy, z którymi coś nas łączy, z którymi mamy jakąś wspólnotę doświadczeń, wspomnień, celów. Obcy to ci, z którymi nie mamy wiele wspólnego – albo przynajmniej tak nam się wydaje. W taki sposób działają całe społeczeństwa, a szkolna klasa jest ich odzwierciedleniem. Szczególnie trudno jest dziewczynkom. Wkraczając w okres wczesnej adolescencji i stając się w oczach świata kobietami, doświadczają gwałtownego spadku pewności siebie i bardzo wielu negatywnych zjawisk rozwojowych.
Ale przecież to dziewczynki dostają statystycznie wyższe stopnie i lepiej wypadają na egzaminach zewnętrznych. Nauczyciele częściej strofują chłopców. To może właśnie chłopcom jest w szkole trudniej?
Z badań prof. Lucyny Kopciewicz wiemy, że chłopcy rzeczywiście dostają więcej uwag i reprymend dotyczących ich zachowania, ale prawie zawsze towarzyszy im komunikat, że oni już tacy są. Model niegrzeczny, ale zdolny chłopak ma się wciąż świetnie.
Dziewczynki są natomiast znacznie bardziej kontrolowane. Mają mniejsze pole swobody. Dostają o wiele więcej informacji zwrotnych na temat tego, jak są ubrane, czy są grzeczne, niegrzeczne, jak mają poukładane w piórniku, czy ładnie piszą. Są socjalizowane do bycia miłą, grzeczną, usłużną i piątkową uczennicą. I później okazuje się, że rzeczywiście częściej niż chłopcy mają te piątki. Ale jednocześnie kompletnie nie przekłada się to na ich kompetencje radzenia sobie w prawdziwym życiu, zwłaszcza w przestrzeniach takich jak praca zawodowa, działalność społeczna, polityczna, publiczne przemawianie. Kilka lat temu zwróciła się do mnie duża fundacja zajmująca się debatami eksperckimi. Poprosiła mnie o zdiagnozowanie przyczyn, dlaczego dziewczynki tak rzadko zgłaszają się do debatowania. Podjęłam temat. Okazało się, że dziewczynki wstydzą się występować nie dlatego, że przeszkadzają im braki intelektualne, poznawcze, brak zainteresowania światem.
A dlaczego?
Dlatego że głos więźnie im w gardle. Dziewczynki nie potrafią asertywnie stawiać granic. Nie potrafią wyrażać złości i sprzeciwu, przynajmniej nie w sposób bezpośredni – stąd częściej niż chłopcy uciekają w plotki. Jednak nie potrafią powiedzieć na głos: Nie zgadzam się nie potrafią. Dopóki szkoła nie zacznie premiować wartości takich jak sprawczość, asertywność, pewność siebie – w równym stopniu dla obu płci – nie będzie sprzyjającym rozwojowi społecznemu miejscem. Ani dla dziewczynek, ani dla chłopców.