18 maja 2023
Edyta Kłeczek: Jednym z podstawowych błędów w pracy z uczniami jest założenie, że wzajemnie się nie potrzebujemy
Rozmowa z Edytą Kłeczek, historykiem, nauczycielką języka angielskiego w szkole podstawowej w Brzeźnicy koło Skawiny, szkolną koordynatorką programów Erasmus Plus i English Teaching oraz ambasadorką Programu IDS stworzonego przez Holistic Think Tank.
Co najbardziej lubisz w tej pracy?
Kontakt z dziećmi. Ludźmi. Jestem typem człowieka, który ładuje akumulatory, rozmawiając z innymi. W pracy nauczyciela lubię też to, że mózg się nie nudzi. Ciągle pracuje na wysokich obrotach.
Co masz na myśli?
Po pierwsze: nauczyciel całe życie musi się dokształcać. Szczególnie wiejski nauczyciel, który często uczy nie jednego, lecz kilku przedmiotów – a z każdego z nich musi skończyć studia. Poza tym stan wiedzy z różnych dziedzin ciągle się zmienia, to nie są zamknięte zbiory, nawet w naukach takich jak historia czy język angielski. Jeśli chcemy być na bieżąco – zarówno z wiedzą przedmiotową, jak i tą dotyczącą dydaktyki – musimy całe życie się uczyć. Mnie to pasuje. I jest jeszcze coś: każdy dzieciak, każda klasa, każdy rocznik są inne. Każdy dzień w szkole to przygoda. Jeśli chcę nadążać za dziećmi, muszę się zaciekawić ich światem; starać się zrozumieć, czym żyją, o czym rozmawiają, co jest modne.
Jak się tego dowiadujesz? Z TikToka, Snapchata?
Nie. Najbardziej inspirujący jest kontakt z żywym człowiekiem. Rozmowa. Czasem usłyszę jakieś słowo, temat – i dopytuję. Nie udaję wszechwiedzącego pedagoga. Nie uważam, że dzisiaj młodzież jest mniej fajna niż my byliśmy. Daję sobie przestrzeń, żeby się od nich uczyć. Pytam na przykład: „Słyszę, że ciągle używacie słowa essa, co ono oznacza?”.
Odpowiadają chętnie?
Bardzo! Oni się cieszą, jak nauczyciel okazuje im zainteresowanie. Łakną go – nawet jeśli starają się nie dawać tego po sobie poznać. Jednym z podstawowych błędów, jakie możemy popełnić w relacji z dziećmi, jest założenie, że wzajemnie się nie potrzebujemy. Że my, dorośli, niczego nie możemy się od nich nauczyć i że oni, nowe pokolenie, żyją w swoich bańkach, do których nie chcą nas dopuszczać. To wszystko nieprawda. Potrzebujemy siebie. Tylko czasami nauczyciel nie ma okazji zbudować z uczniami relacji.
Nie ma okazji czy mu się nie chce?
Odpowiem tak: system nie sprzyja budowaniu relacji. Podstawa programowa jest tak obszerna, że nauczyciel – aby ją zrealizować – musi dosłownie gonić z materiałem. Nie chcę powiedzieć, że to, co dzieje się podczas lekcji – nie jest wartościowe. Ale jeśli chodzi o poznawanie uczniów, budowanie relacji, pielęgnowanie w młodych ludziach umiejętności miękkich czy praktycznych i przekazywanie życiowych wartości – to, co najcenniejsze, dzieje się poza tymi 45 minutami między dzwonkami. Głównie na wyjazdach i podczas projektów. W naszej szkole – a jest to wiejska, publiczna podstawówka – realizujemy ich więc bardzo dużo. Jutro na przykład będziemy robić kulinarne warsztaty po angielsku. Nauczymy się przygotowywać z uczniami hot dogi i banoffee pie, to taki pyszny placek z bananów, śmietanki i karmelu. A przy okazji będziemy ćwiczyć angielski.
Jutro jest sobota.
Tego typu warsztaty czy projekty muszą odbywać się poza zajęciami. Ale uczniowie bardzo chętnie w nich uczestniczą, lubią je. To nieprawda, że dzieci są leniwe albo że nie chce im się uczyć. Czasem po prostu są zmęczone i znudzone pamięciową nauką tysięcy szczegółowych faktów, które najpewniej nigdy im się nie przydadzą – a nawet jeśli, to bardzo łatwo sprawdzić je w internecie. Świat się zmienił, a szkoły za tą zmianą nie nadążają. Nie jestem zwolenniczką bezrefleksyjnego krytykowania szkół. Dzieje się w nich wiele pięknych, potrzebnych rzeczy. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że priorytety nie są właściwe. Rankingi, presja egzaminów, nastawienie na wynik – nie służą ani szkołom, ani uczniom. Egzaminy są jakby skrojone pod jeden, konkretny model ucznia – tego, który potrafi pamięciowo przyswoić bardzo dużą ilość materiału. A przecież pamięć jest tylko jedną z bardzo wielu składowych rozwoju intelektualnego, o rozwoju społecznym czy emocjonalnym nie wspominając. Po drugie: uczniowie bardzo aktywni, posiadający pasję, osiągający znakomite wyniki na przykład w sporcie albo mający ponadprzeciętny talent plastyczny – zwyczajnie mają mniej czasu na pamięciową naukę, bo ich kalendarze są wypełnione po brzegi. Już z tego powodu są na straconej pozycji w przygotowaniu do egzaminów.
A właśnie tego wszyscy od nas wymagają: przygotowania uczniów do egzaminów. Z tego jesteśmy rozliczani. Przez rodziców, kuratorium, rankingi. W nieco innej sytuacji są edukatorzy z prywatnych szkół, np. Montessori. Jeśli my, nauczyciele szkół publicznych, chcemy przygotowywać uczniów nie tylko do egzaminów, ale też do życia, musimy dać z siebie znacznie więcej niż poprowadzenie lekcji i zrealizowanie podstawy programowej. Na szczęście bardzo wielu pedagogom chce się poświęcać wolny czas i energię, żeby robić z dzieciakami fajne, ponadprogramowe rzeczy. U nas nauczyciele są bardzo aktywni. Mamy mnóstwo wyjazdów z uczniami, również zagranicznych. Nasza szkoła uczestniczy w wielu projektach, między innymi Erasmus Plus, English Teaching, Humine, Laboratorium Przyszłości. W tym roku szkolnym, w ramach English Teaching, przyglądamy się życiu i roli pszczół. W programie jest między innymi wycieczka do pasieki, pisanie wierszy o pszczołach, przygotowywanie „pszczelich” koszulek, wystawa. Pokażę ci zdjęcie (wyciąga smartfona). Zgadnij, co to? Kupiłam czułki i sztuczne oczka na warsztaty techniczne. Będziemy robić pszczoły z papieru toaletowego, kolorowych pianek i tych detali.
Kreatywnie.
My robimy w szkole mnóstwo kreatywnych rzeczy. Na przykład przygotowałam z uczniami komiksową wersję „Romea i Julię” i „Czarnego Kota”. Po angielsku oczywiście.
Oni rysowali te komiksy?
Jeszcze lepiej! Oni w nich zagrali. Przebierali się, pozowali do zdjęć, potem to składaliśmy, dodając chmurki z tekstem. Do sceny ze ślubu uczniowie pozowali w kościele, proboszcz nam pomógł. Do sceny z oberży – w lokalnej knajpce. Lubimy takie rzeczy. One bardzo budują poczucie wspólnotowości, współpracę, odpowiedzialność za grupę. A dodatkowo świetnie utrwalają materiał. Nie od dzisiaj wiadomo, że lepiej zapamiętujemy materiał, którego uczymy się z ciekawością i odczuwając pozytywne emocje. A przy takich projektach jest zawsze mnóstwo śmiechu, wzruszeń, przyjemnej adrenaliny.
Uczysz też metodą CLIL (Content and Language Integrated Learning). Na czym ona polega?
To metoda, w której uczniowie zdobywają wiedzę przedmiotową i z języka obcego – w moim przypadku angielskiego – jednocześnie. W tradycyjnym podejściu do nauczania języków materiału z gramatyki czy słownictwa uczymy się często za pomocą oderwanych od rzeczywistości, miałkich dialogów czy przykładów. Chodzi o to, żeby – kolokwialnie mówiąc – upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Przekazywać wiedzę z geografii czy historii i języka obcego jednocześnie. Można na przykład przeprowadzić lekcję z geografii, porównując rzeki i morza, a jednocześnie – nauczyć dzieci stopniowania przymiotników po angielsku. Albo w obcym języku opowiedzieć o Powstaniu warszawskim. Mogłoby się wydawać, że to „ładowanie” w uczniów podwójnej dawki materiałów, ale ponieważ dotyczy on dwóch dziedzin – dzieci nie mają takiego wrażenia. Chętnie uczestniczą w takich zajęciach.
Pamiętasz swój pierwszy dzień w szkole jako nauczycielka?
Tak. 1 września 1999 roku. Od początku uczę w tej samej szkole, do której wcześniej chodziłam jako uczennica. Z tym zastrzeżeniem, że wtedy akurat powstały gimnazja, wyodrębniono je również z mojej placówki. Dostałam wychowawstwo w gimnazjum. Pierwsze wychowawstwo, pierwszy rok mojej pracy pedagogicznej i pierwszy, „eksperymentalny” rok działania gimnazjów. Nie miałam pojęcia, co mnie czeka.
Co dziś powiedziałabyś sobie sprzed tych 24 lat?
Chyba pogadałabym ze sobą o tym, jak sprawniej i lepiej zorganizować lekcje. I jeszcze zastrzegłabym, że jeśli jakaś lekcja nie idzie tak, jak zaplanowałam – to nie znaczy, że jest gorsza, a ja robię coś źle. Odpuszczania i elastyczności zdecydowanie nauczyłam się z wiekiem.
Czego jeszcze?
Akceptacji, że ludzie są różni. Nie każdy myśli, czuje, uczy się – w taki sposób jak my. Nie trzeba próbować zmieniać innych w drugiego siebie.
Płakałaś po tej klasie?
Nie wiem, czy chcę o tym publicznie mówić.
Czyli płakałaś.
Praca nauczyciela to praca z drugim człowiekiem, którego odkrywamy, któremu kibicujemy, o którego się troszczymy. Być może ktoś powie, że emocje w pracy pedagoga są przejawem braku profesjonalizmu. Ja uważam, że szkoła powinna być budowana na relacjach międzyludzkich. A skoro tak – nie uciekniemy od emocji. To również one nadają sens tej pracy. Oczywiście, nie wszystko w szkołach dobrze działa. Oczywiście, praca nauczyciela ma bardzo dużo wad. Oczywiście, zdarzają się momenty zwątpienia. Ale póki to te dobre chwile przeważają i póki czuję, że dzięki mojej pracy robię coś dobrego dla młodych ludzi – to ma ona głęboki sens.